W grudniu przypadają chrześcijańskie święta Bożego Narodzenia. Niemal powszechnym zwyczajem stało się urządzanie klasowych lub szkolnych wigilii. Co jednak zrobić, gdy rodzice uczniów są członkami zboru świadków Jehowy, którzy odrzucają obchodzenie tych świąt, wskazując na ich historycznie pogańskie źródła? A co z wyznawcami prawosławia obchodzącymi święta według kalendarza juliańskiego 7 stycznia? Albo dziećmi pochodzącymi z rodzin bezwyznaniowych, agnostycznych lub ateistycznych?
Fragment artykułu z miesięcznika „Dyrektor Szkoły” 2021/12
Czterech wybitnych intelektualistów, liderów ruchu zwanego neoateizmem: biolog ewolucyjny Richard Dawkins, filozof umysłu i nauki Daniel C. Dennett, neuronaukowiec Sam Harris oraz nieżyjący już pisarz, dziennikarz i krytyk literacki Christopher Hitchens, przyznało kiedyś, że na uczelnianych i towarzyskich obchodach świąt Bożego Narodzenia puszczają nagrania kościelnych kolęd (nie tylko christmasowych hitów), wysyłają kartki świąteczne, a nawet odmawiają modlitwy z innymi (por. Dawkins i in., 2019, s. 157–159). Uchodzą za zajadłych, walczących ateistów, więc robią to wszystko nie z wiary, ale ze względu na historyczną rolę tych obrzędów oraz dla podtrzymania dobrych relacji z ludźmi.
Tak jest zapewne w przypadku wielu uczniów i nauczycieli, którzy nie są wyznania rzymskokatolickiego. Część z nich traktuje szkolne czy klasowe wigilie po prostu jako miły zwyczaj, a religijne rytuały w szkole toleruje jako duchową potrzebę innych. Co jednak z dziećmi pochodzącymi z rodzin, dla których uczestnictwo w takich obrzędach (modlitwa, nabożeństwo) lub działaniach inspirowanych religią (dzielenie się opłatkiem, ubieranie choinki) jest sprzeczne z ich wiarą, światopoglądem, przekonaniami? „Nie ma przymusu. Przecież nie muszą uczestniczyć” – powie ktoś. Ale czy takie wykluczanie ze społeczności jest dobrym rozwiązaniem?
Grudniowe święta zakorzeniły się w kulturze ponad religiami i raczej nie stanowią problemu w szkole. Sam znam przykłady, gdy wigilijne spotkania w klasie, w której większość uczniów (i ich rodziców) jest wyznania rzymskokatolickiego, są traktowane jako tradycyjny obyczaj bez inspirowanych religijnie rytuałów. Wychowawczyni jest ateistką, a wspólny posiłek i wymianę drobnych upominków – często samodzielnie przygotowanych przez dzieci – traktuje jako sposób budowania więzi w grupie. Znam jednak i takie sytuacje, gdy nawet bez pytania rodziców do szkoły zapraszany jest proboszcz parafii i wprowadza się elementy obrzędów religijnych. Czy takie działania nie powinny budzić wątpliwości? Od lekceważenia mniejszości, dla których szkolne obchody świąt są problemem, rozpoczyna się niepokojący proces niezauważania większych różnic, których źródłem mogą być religie.