O tym, jak różnie rozumieją nudę uczniowie i nauczyciele, dlaczego więcej nie znaczy lepiej i co zrobić, by nudę ze szkoły wyrugować, z Igą Kazimierczyk, prezeską Fundacji Przestrzeń dla Edukacji, aktywistką ruchu Obywatele dla Edukacji, nauczycielką, autorką pracy doktorskiej Nuda szkolna i jej oblicza rozmawia Beata Igielska, dziennikarka edukacyjna.
Fragment artykułu z miesięcznika „Dyrektor Szkoły” 2022/3
Beata Igielska: O nudzie szkolnej się nie rozmawia, to tabu, choć wszechobecne. Udajemy, że nie istnieje.
Iga Kazimierczyk: To prawda. Co gorsza, uczniowie boją się mówić o nudzie, choć robili to chętnie w czasie mojego badania [wyniki opublikowałam w książce Oblicza nudy szkolnej (Warszawa 2021)]. Nie dopuszczają, by słowo nuda pojawiło się na lekcji w obawie przed reakcją nauczyciela – skarci, obrazi się? Inne analizy pokazały, że uczniom zdarza się krytykować nudę, nazywać rzeczy po imieniu i wówczas nauczyciel coś robi ekstra, żeby zmienić ten stan rzeczy, ale w moim badaniu podkreślali, że wolą się nie przyznawać, że lekcja jest nudna.
Na podstawie Pani badania powiedzmy, co generuje nudę w szkole? Nauczyciel, powtarzalność, system klasowo-lekcyjny?
Po trochu wszystko. Obrazy nudy, jej interpretacje bardzo różnią się pod względem tego, co widzą i myślą nauczyciele, a co uczniowie. Dla tych drugich to przede wszystkim nicnierobienie, nadmiar czasu, brak pomysłu, ale też zmęczenie i pustka, czyli silnie negatywne emocje, które powinny nas, dorosłych zastanowić. Natomiast nauczyciele mówili, że to wyzwanie, informacja zwrotna, kreatywność, dobre odrętwienie, przyjemny stan relaksu – takie jest widzenie z perspektywy osoby dorosłej, mocno zapracowanej, której brakuje odpoczynku. Gdy zgłębiałam temat, w ich wypowiedziach pojawiły się też określenia: odrętwienie, powtarzanie, trudność, bezruch, przymus.