Od roku szkoły realizują swoje zadania w sposób zdalny, na odległość. Czy udaje im się tak prowadzić również działalność charytatywną? Wirtualne formy komunikacji nie zastąpią przecież rzeczywistych, wzajemnych kontaktów pomiędzy pomagającymi i potrzebującymi pomocy. Zapytaliśmy dyrektorów szkół, jak w nowych warunkach organizują pracę wolontariuszy, by nie narażać ich na niebezpieczeństwo zakażenia koronawirusem.
Fragment artykułu z miesięcznika „Dyrektor Szkoły” 2021/5
Dyrektorzy, z którymi rozmawiamy, zapewniają, że choć czas jest trudny, wolontariat przetrwał. Zmieniono tylko jego formy, głównie ze względu na bezpieczeństwo uczniów.
– Nikt w szkole nie bierze pod uwagę rezygnacji z wolontariatu. I nie chodzi jedynie o duże, często świąteczne akcje charytatywne, których nie da się organizować w taki sposób, jak to było przed pandemią. Postawy dzieci kształtuje nie tylko szkoła, ale również środowisko rówieśnicze, pozaszkolne. Uczniowie, którzy pomagają innym, lepiej rozumieją, jak wielką wartością jest zdrowie, sprawność, uczą się też otwartości na drugiego człowieka. Lepiej zdają sobie sprawę, że nawet jeśli ktoś jest inny, ma takie same potrzeby co my, zdrowi i sprawni, i nie wolno go za jego odmienności dyskryminować – mówi Anna Bednarek, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 2 im. K.K. Baczyńskiego w Częstochowie. I zapewnia, że wbrew temu, co sądzi się o szkolnym wolontariacie, uczniów chętnych do udziału w akcjach charytatywnych jest bardzo dużo, a – co może dziwić – wśród gotowych do niesienia pomocy innym jest coraz więcej chłopców.
Co do tego, że uczniowskie akcje pomagania w każdych warunkach mają sens, nie ma też wątpliwości Maria Gryczka, wicedyrektor Szkoły Podstawowej nr 9 im. Jana Pawła II w Ostrowie Wielkopolskim. Jej zdaniem wsparcie to jest zwłaszcza teraz – w trudnym czasie walki z koronawirusem – jeszcze bardziej potrzebne niż przedtem. – Obserwujemy, jak duże spustoszenie w psychice dzieci spowodowało ich zamknięcie w domach. Zwłaszcza tych z najmłodszych roczników, dla których nauka zdalna to szczególnie przykra konieczność, bo jest najmniej efektywna. Kiedy klasy I–III wróciły do szkoły, dzieci przez dwa tygodnie były wyciszone, wycofane, wstydliwe, bały się zabierać głos podczas lekcji. W ogóle odzywały się niechętnie, jakby zapomniały, jak rozmawia się z nauczycielem. Przyzwyczajone do słuchania, załatwiania spraw i wysyłania prac zdalnie. Odezwanie się, rozmowa to była dla nich katastrofa. Wszyscy byliśmy w szoku, co się z dziećmi zaczęło dziać – wspomina. Dlatego rezygnacja z działalności wolontariackiej i bierne czekanie, aż wszystko wróci do normalności, mogłyby spowodować, że nauczyciele nie byliby w stanie porozumiewać się z dziećmi po ich już stałym powrocie do szkoły.