Edukacja od wieków polegała na kontakcie rodzic – dziecko, mistrz – uczeń, lecz z biegiem lat ewoluował sposób przekazywania wiedzy. Nauczyciel miał coraz więcej podopiecznych, unifikowano metody nauczania, powstawały manuskrypty, książki, biblioteki, wreszcie internet. A wraz z rozwojem tego ostatniego zaczęła zmieniać się rola wychowawcy.Fragment artykułu z miesięcznika "Dyrektor Szkoły" 2021/1
Dziś dzięki szerokopasmowemu internetowi i rozmaitym aplikacjom jeden nauczyciel komunikuje tę samą wiedzę nawet kilkuset osobom naraz. A jeśli nie zależy mu na bezpośredniej interakcji z nimi, z pomocą serwisów streamingowych (przesyłających i udostępniających dane, np. dźwięk i obraz, innym użytkownikom w trybie rzeczywistym) typu YouTube czy Twitch ma możliwość zorganizować konferencję nawet o zasięgu globalnym. Techniki cyfrowe wciąż są rozwijane, co pozwala myśleć o takiej formie komunikacji bardziej jak o postępującym trendzie niż chwilowej modzie.
Jeśli brakuje nam wiedzy w jakimś temacie, wystarczy, że mamy przy sobie „podręczny mózg” w postaci urządzenia z dostępem do internetu, a szybko ją uzupełnimy. Zasoby biblioteczne są już w dużej części dostępne on-line. Potrzebnych informacji możemy szukać nie tylko w języku ojczystym, ale każdym innym, i to bez jego znajomości, bo odpowiednia aplikacja przetłumaczy (prawie gramatycznie) znaleziony tekst. Nasi uczniowie – cyfrowi tubylcy – są tego w pełni świadomi, dlatego szkoła przestała mieć monopol na wiedzę. Rolą nauczyciela nie jest już jej przekazywanie, ale kształcenie umiejętności szukania informacji, weryfikowania źródeł, krytycznego podejścia do treści publikowanych (zwłaszcza anonimowo) w internecie. Ma to istotne znaczenie zwłaszcza teraz, kiedy epidemia koronawirusa zmusiła szkoły do przejścia na nauczanie zdalne i w sieci jest już nie tylko wiedza, ale też ludzie, z ich emocjami, problemami, kompleksami, planami na przyszłość i marzeniami.