Restrykcje związane z pandemią koronawirusa silnie odcisnęły swoje piętno na szkole. Przejście na edukację zdalną nie było prostym zadaniem – jeszcze nigdy nie byliśmy świadkami tak gwałtownej i niespodziewanej zmiany w formie przekazywania wiedzy. Teraz ważne jest, by z tego kryzysu wyciągnąć jak najwięcej wniosków i umiejętnie przekuć je w działania, które przysłużą się osobom w procesie kształcenia najistotniejszym – naszym uczniom.
Fragment artykułu z miesięcznika „Dyrektor Szkoły” 2021/3
Kiedy piszę te słowa, mamy początek lutego. Dzienna liczba zakażonych wirusem SARS-CoV-2 spada, co napawa nas wszystkich nadzieją na powrót do normalności. Premier Mateusz Morawiecki zapowiada stopniowe otwieranie gospodarki, a minister zdrowia Adam Niedzielski przewiduje naukę stacjonarną dla klas IV–VIII i liceów w marcu, po wcześniejszych badaniach przesiewowych nauczycieli (https://wydarzenia.interia.pl/raporty/raport-koronawirus-chiny/polska/news-powrot-do-szkol-starszych-uczniow-adam-niedzielski-najwczesn,nId,5022806). Bez względu na to, kiedy faktycznie nastąpi pełne otwarcie placówek oświatowych, warto już teraz pomyśleć o konsekwencjach kształcenia na odległość.
Przez ostatni rok szkoły funkcjonowały w normalnym trybie w zasadzie tylko przez dwa miesiące. I o ile w większości przypadków możemy stwierdzić, że pod kątem spełnienia wymogów realizacji podstawy programowej daliśmy radę, o tyle w kontekście zdrowia psychicznego sytuacja jest wyraźnie gorsza. Ogrom z kształtowanych przez uczniów umiejętności nie podlega ocenie, często też jako pracownicy pedagogiczni nie jesteśmy nawet w pełni świadomi ich wszystkich – stanowią niejako produkt uboczny edukacji. To efekt długoletniego systemowego traktowania sprawy po macoszemu, tego, że brakuje lepszej i intensywniejszej pomocy psychologiczno-pedagogicznej na terenie szkół czy włączenia do programu edukacji psychospołecznej.